wtorek, 5 czerwca 2012

31 dzień...

Stycznia dzień ostatni. 


Podarowałeś mi 31 wypełnione taką bombą emocji, że sama się dziwie, jak mogłam wywołać w sobie taką eksplozję... a jeszcze tak niedawno trwałam w stagnacji, uśpieniu... 


Każdy z tych dni miał w sobie coś wyjątkowego.


Pierwszy: gdy witałam Nowy Rok u Twojego boku nie sądziłam, że będzie mi dane towarzyszyć Ci przez 31 kolejnych dni... 


Dzień siódmy też dobrze pamiętam... zwłaszcza jego koniec i początek dnia ósmego... dni szczęśliwości... choć oboje wiemy, że to było preludium... 


Pamiętasz dzień czternasty? Oh! Oh! ... Gdyby mi ktoś wtedy powiedział, że spełnisz wtedy moje marzenia to bym mu nie uwierzyła! Nigdy! 
A dzień 15? To nasze pospieszne poranne pakowanie! I w dwie strony świata... tyle co przewrotny los postawił nas na jednej ścieżce... a już nasze życia upominały się o nas z powrotem...

Kolejne dwa tygodnie były bajką nieziemską! Snem najpiękniejszym.
Cudnie było prawda? 



Teraz? Teraz jest luty.... 


Rozpoczął się kryzysem. Wahania, wątpliwości, stres. Napięcie wisiało w powietrzu, a gęstość atmosfery była nie do zniesienia.
Ale daliśmy radę, zwalczyliśmy to. 



Czy aby na pewno? Ja sobie poradziłam, ale Ty chyba nie.

Niby było dobrze, ale to były pozory. Idealnie udało Ci się udawać, że jesteś szczęśliwy i że jest dobrze. Pięknie Ci to wychodziło.


...

Czternastego dnia lutego, nastąpiło apogeum. Spodziewałeś się tego prawda? Dlaczego mnie na to nie przygotowałeś? Dlaczego uśpiłeś moją czujność. 

Szesnastego dnia było już po wszystkim. 
Koniec? 
Czy początek?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy